'Trzeba nauczyć się współodczuwać - płakać z tymi, którzy cierpią i śmiać się z tymi, którzy są szczęśliwi.
Kochać to znaczy nie tylko patrzeć, ale i widzieć, nie tylko słuchać, ale i nasłuchiwać.
Każdy ma jedno skrzydło i aby żyć, aby wzbić się w górę musi mieć drugie'
z kazania Padre Toma

Tak
głodni Ciebie
wciąż w drodze
która jest samym życiem

w dążeniu do świętości
mijamy się bezszelestnie
widzimy tylko
durne i egoistyczne
'ja'

pogrążeni w ciemności
zapominamy ze wystarczy
delikatnie odchylić gałęzie
by ujrzeć światło
by zrozumieć
usłyszeć
odnaleźć

skarb w samym środku serca
drogocenną perłę
którą kiedyś odnajdzie
ktoś, kogo On przyśle
by doczepił drugie skrzydło


Ach, co to był za dzień... I właściwie na tym powinnam zakończyć, bo i tak nie oddam tego, co się dzisiaj działo. Najlepsze jest to, że zawsze marzyłam o takiej chwili jak dziś i nawet sama o tym zapomniałam, a On pamiętał. Taniec w deszczu i to w dodatku przy dźwiękach albańskiej muzyki - mmm shume bukur!
Otóż dzisiaj ni stad ni zowąd okazało się, ze jest jakieś tutejsze święto i dzieci nie przyszły na zajęcia (właściwie pojawiały się, ale w okrojonej wersji i w godzinach bardzo rożnych). Tylko Freskida i Altiona z samego rana przyszły, żeby nam zakomunikować, ze z dwóch ujęć obok nas leci woda, którą możemy napełnić studnię, co po trzech dniach bez bieżącej wody było dla nas zbawienną wiadomością. Chociaż nie było zajęć, a może właśnie dlatego - mieliśmy dobra okazję, żeby po prostu pobyć z tymi dziećmi, które przyszły, a były to te najbiedniejsze, które zostały w wiosce pomimo święta.
No a kulminacją tego dnia była fiesta u rodziny Altiony, Freskidy, Leona i Lieki, która odbyła się na ganku jeszcze nie wybudowanego nowego domu. To, jak ugościła nas ta najbiedniejsza w wiosce rodzina, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. W dodatku atmosfera tam - mimo ze nie było z nami Padre Toma, który zawsze przekładał nam z albańskiego na polski - swobodna, radosna, iście świąteczna. Na stole oprócz typowego przysmaku (arbuza) wylądował smażony bakłażan, smażone ziemniaki, pieczone mięso, ogórkowo-pomidorowa surówka, oliwki oraz oczywiście piwo i rakija. A na koniec - pani domu przyniosła nam najpyszniejszy na świecie świeżo upieczony chleb.

Najbardziej interesującą częścią - z mojego punktu widzenia - były arabskie tańce, które z niewinnie się zapowiadającego pokazu Altiony i jej starszej siostry Melisy przerodziły się w prawdziwą fiestę na piasku i kamieniach przed domem. Ja zostałam wydelegowana jako pierwsza z naszej 'polskiej' ekipy i jakże było to cudowne uczucie - tańczyć z albańskimi dziewczynami, na wiejskim podwórko, na boso, przy rytmach tureckiej muzyki. W dodatku w pewnym momencie zaczął padać deszcz, który tylko wzmocnił moje doznania. To było tak niesamowite przeżycie, ze choćbym chciała, to nie jestem w stanie go opisać. Takich chwil nie kupi się za żadne pieniądze, nie znajdzie w żadnym eleganckim sklepie w galerii handlowej. Takie chwile są kolejnym, pięknym dowodem miłości Tego na Górze. I jak tu kochać, jak Mu nie ufać, kiedy On wie lepiej niż my, czego nam potrzeba. Spełnia nasze najgłębsze pragnienia, zanim zdążymy o nie poprosić. Więc może lepiej nie prosić i zdać się na Jego wolę.

'To, co mam - to radość najpiękniejszych lat
To, co mam - to serce, które jeszcze na wszystko stać
To, co mam - to młodość, której nie potrafię kryć
To wiara, że naprawdę umiem żyć'
 (Anna Jantar)


Karol Wojtyła
MELANCHOLIK

Nie chciałem wziąć. Zbyt długo we mnie waży się ból,
zrazu przyjęty dość słabo -
waży się w wyobraźni i toczy z wolna jak mól,
jak rdza zużywa żelazo.

Ach, wypłynąć z nurtu ukrytego i przejść poza
bólu przedsmak!
Jest życie, proste i wielki - jego głębia nie kończy się
we mnie.
Rzeczywistość bardziej wspaniała jest niźli bolesna.
Zrównoważyć to wszystko nareszcie gestem dojrzałym
i pewnym!

Nie wracać po tyle razy, lecz iść i dźwigać po prostu
w równym odstępie godzin te cala subtelna strukturę,
która w granicach mózgu tak łatwo przemienia się
w roztrój,
a sama w sobie zmęczeniem jest bardziej niż bólem.

I może bardziej być z Nim niż z sobą tylko,
bardziej być z Nim -
odsunąć grozę spraw na tyle,
by wystarczył zwyczajny czyn.

Miniony tydzień oprócz tego, ze zleciał jak z bicza strzelił, to przyniósł nam pewne trudności, z którymi mniej lub bardziej, szybciej lub wolniej, ale jakoś sobie poradziliśmy. Tak więc przeżyliśmy zatrucie po wizycie u Julii (albańskiej dziewczyny mieszkającej w naszej wsi), która poczęstowała nas kakao. Wiedzieliśmy że powinniśmy uważać na bakterie, której tutaj w Albanii są dla nas bardziej niebezpieczne niż w Polsce, ale słysząc propozycje podania takiego rarytasu jak kakao, jakoś nie myśleliśmy o bakteriach. Skutki były takie, że dwie osoby musiały zająć się dziećmi, bo reszta nie mogła ruszyć się z łóżka.
Kolejna przygoda wiązała się z nieproszonym gościem, który zadomowił się w naszej hacjendzie, a każdy znak jego obecności przyprawiał mnie o dreszcze. Był to szczur wielkości świnki morskiej, który przedwczoraj w nocy siedział sobie jak gdyby nigdy nic na firance, która znajdowała się w odległości trzech centymetrów od mojego łózka. Z racji tego, że pokój dzieliłam z Agatką i Molą, to wszystkie trzy zerwałyśmy się na równe nogi i zafundowałyśmy niezły koncert nocnych wrzasków. Oczywiście nasza reakcja była dla Wiktora powodem do śmiechu przez kilka następnych dni, ale ja zdecydowanie wolę inne rozrywki niż szczury grasujące w nocy po pokoju.
Jakby tego było mało, dziś rano nie mieliśmy jak się umyć, bo okazało się, ze zabrakło bieżącej wody. Wyschła studnia, która zaopatrza cały nasz dom w wodę. Biorąc pod uwagę fakt, że 40-stopniowy upał to nie są najbardziej sprzyjające warunki do oszczędzania wody, nie jest to komfortowa sytuacja, ale z drugiej strony mamy okazję doświadczyć na własnej skórze iście misyjnych warunków.

W tym tygodniu musieliśmy też odwołać zajęcia na jeden dzień, bo dzieci zachowywały się okropnie i trzeba było dać im do zrozumienia, że tak dalej być nie może. Ostatnio nie wszystko wychodzi nam tak, jakbyśmy chcieli, mamy chwile słabości, ale tak naprawdę - cóż to ma za znaczenie wobec tych chwil szczęścia, które daje nam codzienny pobyt tutaj, wobec tych wszystkich wybuchów śmiechu przy wspólnym posiłku, wobec bogactwa doświadczeń, których w żadnym innym miejscu byśmy nie doznali.
Nie wiem jak to się dzieje, że w tej albańskiej rzeczywistości człowiek potrafi być naprawdę sobą - 'zachwycać się chwilami jak dobrymi produkcjami', zachłysnąć się życiem, być tylko tu i teraz. To zadziwiające, że nawet w trudnych momentach, wymagających cierpliwości, czasem pokory, czasem wzmożonego wysiłku, potrafię dostrzec to Światło, które jest wszędzie wokół mnie, potrafię docenić piękno chwili - tej jedynej, niepowtarzalnej, którą dostałam w prezencie od Niego.

Blogger Template by Blogcrowds